Wyrwać Lwu ząb – wywiad o pracy w cyrku
Jest na pewno człowiekiem cyrku, chociaż nigdy nie „fruwał” na trapezie, nie poskramiał dzikich zwierząt. Jednak zna je bardzo dobrze, bo poświęcił im kilkanaście lat swojego życia. Zaprosiliśmy do „MM” pana Zbigniewa Krzywickiego, weterynarza czworonogów (i nie tylko) cyrkowych w Julinku, twórcę tamtejszego minizoo i szkółki jeździeckiej, od niedawna mieszkańca Milanówka.
– Jak wygląda praca weterynarza w cyrku?
– Żyłem szalenie blisko z ludźmi sztuki cyrkowej. Cyrk to był mój podstawowy klient, odbiorca moich usług. Byłem wzywany do zwierząt, byłem z nimi w objeździe. Robiłem różne operacje w Polsce, w świecie, na placach cyrkowych w warunkach adaptowanych, na które mało kto by się zgodził. Wiedziałem, że dostaję telefon czy inną informację, że ktoś czeka, bo coś się stało, to praktycznie tak jak stałem – pakowałem wszystko do torby i jechałem. Kilkanaście lat spędziłem wśród zwierząt. Żyłem ich sprawami. Moja praca polegała również na stwarzaniu, kontrolowaniu i nadzorowaniu warunków zoohigienicznych dla zwierząt. To jest połowa, a może i cały sukces.
– Jak wyrwać lwu ząb?
– To jest proste. Trzeba zwierzę uśpić, a resztę to już i pani zrobi.
– Czy zwierzęta pracujące w cyrku cierpią na „choroby zawodowe”?
– Muszę powiedzieć ze zdziwieniem, po tylu latach pracy, że nie. Nie stwierdzam czegoś takiego jak choroba zawodowa, jako rodzaj schorzenia występujący w związku z charakterem wykonywanej pracy.
– A co z psychiką?
– Psychika zwierząt cyrkowych jest skierowana na kontakt z człowiekiem. Cyrk bardzo rozwija to w każdym zwierzęciu. To tak jak się ma psa w domu. Jeżeli tresujemy lwy, to powinniśmy przebywać z nimi codziennie. W sezonie objazdowym jest to proste, każdego dnia jest występ, próba, karmienie. Wszyscy treserzy przebywają ze zwierzętami również w „martwym” sezonie. Przyjeżdżają do Julinka specjalnie, żeby rozmawiać ze swoimi pupilami, żeby z nimi być… Na tym to polega Dystans między zwierzętarni w cyrku a ludźmi jest niezmiernie mały. Można podejść do samych krat klatki lwa czy tygrysa. On to widzi, jest zainteresowany, ale nie rzuca się na kratę, nie zdradza żadnych objawów agresji. Cały numer cyrkowy jest zbudowany na psychicznej bliskości.
– Czy nie uważa pan, że jest to skrzywienie naturalnego instynktu?
– Zwierzęta cyrkowe, chyba wszystkich cyrków świata – są pozyskiwane z zoo. To nie są zwierzęta, które wcześniej cieszyły się wolnością. I porównanie, co byłoby lepsze dla nich: pozostanie w ogrodzie zoologicznym czy pobyt w cyrku, jest dla mnie oczywiste. Lepiej zwierzętom jest w cyrku. Bo to jest bardzo bliski emocjonalny kontakt z człowiekiem, kontakt duszy i serca.
– A jednak zatrudnianie zwierząt w cyrku wydaje się mało humanitarne …
– Nie, jeżeli metody pracy nie są oparte na przemocy. Tak jak w każdym zawodzie zapewne bywają wyjątki od tej reguły. Ale zawsze można to kontrolować. Poza tym nie mogą to być reakcje, które okaleczyłyby zwierzę psychicznie, bo gdy wychodzi ono na arenę, przez kilkanaście minut ma przewagę nad treserem. I jeżeli złe bodźce powtarzałyby się, to prawdopodobnie zwierzę odreaguje. Nie chciałbym jednak, aby to zabrzmiało tak, że wszystkie wypadki, jakie się zdarzały w cyrku były skutkiem złego, agresywnego traktowania zwierząt.
– Największy artysta cyrkowy wśród zwierząt, jakiego pan poznał …
– Jest w zwierzętach wiele chęci do prezentowania się. Jeśli chodzi o ilość środków, jakie można przekazać w cyrku – to najzdolniejszy jest szympans. Małpa ma dużo możliwości, chociażby ze względu na budowę, mimikę twarzy, wydawane odgłosy. Chociaż nie lubię w małpach tego, że się wygłupiają. Na pewno za artystę cyrkowego nie uważam konia. Natomiast smutnym zwierzęciem w cyrku jest słoń. Najtrudniej jest im stworzyć warunki, które by je zadowalały.
– Co powinien mieć w sobie szczególnego tak szczególny weterynarz?
– Trzeba na pewno być bystrym obserwatorem, trzeba wciąż czytać i uczyć się. Najważniejsze jest poznanie fizjologii, aby umieć wyłowić fizjopatologię. To jest trudne, u nas jest szalenie mało literatury na ten temat. Co jeszcze trzeba mieć? Intuicję, trzeba podejrzewać różne rzeczy, diagnozować. Czasem leczyć nie mając pewności. Poza tym, ja muszę wiedzieć, że to nie jest już fizjologia, że coś się zaczyna dziać – chociaż nie wiem jeszcze, co to jest. Byłem w komfortowej sytuacji – między mną a moim pacjentem zawsze pośredniczył treser. Mogłem bardzo dużo zrobić bez usypiania zwierzęcia. Badałem niedźwiedzia słuchawką, z duszą na ramieniu, z mokrymi plecami, ale badałem. Robiłem to jakoś tak bez oporu. Trzeba być jednak przygotowanym. Bo leczenie zwierząt nie udomowionych odbywa się często „sposobami”. W Julinku byłem szefem lecznicy, to był spory zespół lekarzy. Cyrk bardzo dbał o stronę medyczną, o leki.
– Lubi pan cyrk?
– Tak.
Rozmawiała Magdalena Szer
Oryginalna treść artykułu ukazała się w Moje Miasteczko Luty 1996 nr 24